Strony

niedziela, 24 czerwca 2018

prolog

Bo gdy tonę
ty podajesz mi swą dłoń
tonę, choć czuje słodką szczęścia woń.

                Delikatnie dotykasz świeżo wydrukowane zdjęcie, między kolanami trzymasz zużyty, miętowy Polaroid, a na odbitce widzisz jego twarz pogrążoną we śnie; uśmiechasz się na widok dobrze znanej Ci fryzury, uciekasz powoli wzrokiem na jego zarost znajdujący się jedynie na podbródku, a następnie na uśmiech, który został wywołany albo przez przedostające się do sypialni intensywne promienie słoneczne, albo przez Twoje liczne pocałunki na jego nawilżonym policzku. Przymykasz na chwilę ciężkie powieki i doskonale wiesz, że jedyne co zobaczysz niżej to jego opalone plecy z licznymi wzorami, krętymi ścieżkami, których byłaś autorką i chabrowa kołdra w drobne białe gwiazdki, której szukałaś na Wasze kolejne spotkanie między natłokiem pracy i przygotowaniami do perłowej rocznicy ślubu Twoich rodziców. Zdjęcie odkładasz na zakupioną niedawno ramkę, palce układasz na drugiej pustej od kilku godzin połówce łóżka, wtulasz się w poduszkę, na której zasnął przed wschodem słońca, wdychasz jego mocne perfumy, jakby były Twoim powietrzem, ostatnim kołem ratunkowym, a także lekiem na całe zło i zaciskasz mocniej dłoń na koszulce z numerem piątym oraz znajdującym się na dole znakiem Twojego zodiaku. 

***

                 Do tej pory pamiętasz smak tamtej kawy, młodą sprzedawczynię, która wykonywała zamówienie i Twoją radość związaną z dwutygodniowym urlopem; lato w tym roku zapowiadało się chłodne, marzyłaś o wakacjach za granicą, skąpym stroju kąpielowym, gorącym piasku, słomkowym kapeluszu, w którym było Ci do twarzy i jedynym dodatku, jakim miał być lekki krem z filtrem przeciwsłonecznym. Chciałaś przywieźć ze sobą wspomnienia, szum fal, nowe znajomości, smak drinków i potraw. Pragnęłaś zapomnieć o codzienności, na którą składał się ostatni rok spędzony na uniwersytecie, praca trwająca trzydzieści pięć godzin tygodniowo, małe wynajmowane mieszkanie i odejście psa, z którym byłaś związana od dziecka; pokochałaś go całym serduszkiem, kiedy jako jedyny z całej rodziny zjadł Twoje babeczki utworzone z piasku. Jedyne co dzieliło Cię przed odlotem to odbiór paszportu. Pocierając zmęczoną twarz, poprawiłaś usta pomalowane czerwoną szminką i przyjrzałaś się policzkom obsypanym licznymi piegami, których nie chciałaś przed nikim ukrywać. Z nimi również uważałaś się za piękną kobietę, a nawet jeśli nie miałaś na imię Ania, to mieszkałaś kiedyś na Zielonym Wzgórzu, gdzie dziadek wybudował domek na drzewie, a babcia zaplotła z kasztanowych włosów długie warkocze i w tamtym momencie byłaś szczęśliwa. Upijając kolejny łyk białej kawy, oparłaś się o ścianę budynku, który łączył dwie ulice i czekałaś na to jedno potwierdzenie, bo walizka z Myszką Mickey dawno była już spakowana i leżała pod dwuosobowym łóżkiem nie pochodzącym z XXI wieku, którego jedynym dodatkiem był kremowy baldachim. Marzyłaś o powrocie do domu, zrzuceniu ze stóp dziesięciocentymetrowych szpilek, w których robiłaś kompleksy mężczyznom o wiele niższym od Ciebie, ale odwracając się wywołałaś więcej szkód niż ktokolwiek by pomyślał. Na chodnik upadła jedna kula ortopedyczna, na białej koszuli zobaczyłaś plamę, kubek od kawy wylądował pomiędzy Waszymi nogami, a schylając się po telefon stuknęliście się czołami, przy czym zaśmiałaś się głośno, obserwując jego twarz i przeciwsłoneczne okulary. 

-Najmocniej pana przepraszam. -dotknęłaś bolącego miejsca i zobaczyłaś jego delikatny uśmiech. -Dzisiaj żyję na wariackich papierach. -westchnęłaś. -Mam nadzieję, że ekran jest cały. 

-Nawet nie ma żadnej rysy na szkle, ma się jednak to szczęście. -schował go do kieszeni czarnych spodni z przecięciami na kolanach. 

-Jeszcze raz przepraszam. -wstałaś, kiedy mężczyzna wyciągnął w Twoją stronę dłoń. 

-Nic się nie stało, z tymi wspomagaczami nie potrafię się dogadać, więc może w tym całym zdarzeniu jest też trochę mojej winy, ale przy okazji zderzyłem się z naprawdę ładną dziewczyną. -powędrował wzrokiem na Twoje długie nogi, czarną sukienkę bez dekoltu, która była krótsza od siwej marynarki w kratę i zagryzł dolną wargę. -Miłego dnia życzę. 

-Dziękuję i wzajemnie. -obejrzałaś się na niego ostatni raz, kiedy chwycił mocniej kulę i zniknął za drzwiami małej cukierni, w której często kupowałaś pączki z marmoladą, i skórką pomarańczową. 

                     Spokojnie otulona w długi koc siedziałaś przy małej świeczce, która była jedynym źródłem światła w całym pomieszczeniu; z włosów skapywały Ci krople wody, a Ty z podciągniętymi do brody kolanami sprawdzałaś uważnie każde zdanie napisane większymi lub mniejszymi literami i śmiałaś się z wyobraźni dzieci uczęszczających do szkoły podstawowej. Odkładając ostatni arkusz, na którym znajdował się Twój wyraźny podpis, upiłaś pierwszy łyk białego wina. Pierwszy raz od dawna poczułaś niewyobrażalną ulgę, miałaś chwilę spokoju i wsłuchiwałaś się uważnie w tykanie zegara, w który najczęściej spoglądałaś przy przyrządzaniu jajek na miękko. Pierwszy raz od dawna nie goniły Cię żadne terminy i znalazłabyś nawet dłuższą chwilę na imprezę ze znajomymi, ale chciałaś delektować się ciszą, jak robiłaś to teraz z wytrawnym alkoholem, który kurzył się w półce od Twoich dwudziestych piątych urodzin. Pierwszy raz od dawna byłaś sama i mogłaś odetchnąć od pracy na dwa etaty, jutro nie będziesz musiała wyciszać kilkukrotnie alarmu ustawionego na kwadrans po szóstej. Oddychając powoli, zerknęłaś na pełnię księżyca i odchylając głowę do tyłu, usłyszałaś ciężkie brzmienie gitary; chwilowo pomyślałaś, że syn Twojej sąsiadki zapomniał o ciszy nocnej, ale dźwięk wydobywał się z małej torebki rzuconej między poduszkami. Ten sam model telefonu, lecz z blokadą i należący do kontuzjowanego mężczyzny znajdował się wśród słuchawek, tamponów, chusteczek higienicznych i dwóch kart kredytowych. Utwór grupy AC/DC zaprowadził Cię w odległe wspomnienia dziewczyny uczęszczającej do najlepszego liceum ogólnokształcącego w całym mieście. Przypomniałaś sobie z jakim uśmiechem w dniu zakończenia roku szkolnego, kiedy otrzymałaś promocję do drugiej klasy, odebrałaś bilet z rąk ojca na koncert australijskiego zespołu hardrockowego założonego w Sydney, z którego niechętnie chciałaś wracać. 


Płynę tak już kilka lat
w oceanie, który zwie się świat.

~09.02.2018

ostatnie opowiadanie przed przerwą
liczę na ciepłe przyjęcie