Strony

piątek, 20 lipca 2018

rozdział trzeci

Może tylko się łudziłam.
Może lekko pogubiłam

Wszystko naraz sprawiało, że było Ci źle; nie obwiniałaś za swoje samopoczucie jedynie stosów egzaminów, kolejnych terminów domowych korepetycji, zbyt niskiego ciśnienia, ani też stanu podgorączkowego. Brak jego obecności w mieszkaniu, sypialni czy łóżku ciążył Ci bardziej niż którakolwiek ilość książek przyniesiona z drugiej części miasta. Zawsze mogłaś wybrać jego numer telefonu, wykrzyczeć jedno wybacz, ale uczucia stopniowo w Tobie gasły, bo nie lubiłaś biegać za miłością w pojedynkę; czułabyś się jak w tangu, w którym nie masz partnera. Z głośnym westchnieniem rozrzuciłaś na świeżo wyczyszczony dywan pozostałości orzechowych chrupek i byłaś w stanie skreślić Szczecin z listy ulubionych miast za przegrany mecz z Gdańskiem zamieszkiwanym od ukończenia dwudziestu dwóch lat. Chowając twarz w jedyną jego koszulkę, którą wręczył listonosz mający tak samo srebrne włosy, jak papier przewiązany niestarannie przeciętą wstążką. Wyliczyłaś minuty, które dzieliły Was od spotkania po pierwszej, nieco zbyt mało burzliwej kłótni. Wiedziałaś, że nie rozda autografów, może przystanie do jednego lub dwóch zdjęć, pobiegnie w ekspresowym tempie do szatni, weźmie najszybszy jedenastominutowy prysznic i przyjedzie. Znowu Ci przeszkodzi, zrzuci kurtkę na jasną kanapę i wiesz, że nie zdejmie z Ciebie rąk, a Ty prawdopodobnie nie będziesz w stanie zatrzasnąć mu ponownie drzwi przed nosem. Byłaś pewna, że nie zrobisz mu kolacji, podczas której całował Cię po szyi, a na dzielenie nocy będzie musiał zasłużyć. Dalej ociekałaś złością po swoim zachowaniu, kiedy po krótkim pocałunku, następnym namiętnym wsunął Twój telefon w tylną kieszeń spodni. Poczułaś się wtedy jednocześnie wykorzystana i doceniona, bo na pierwsze dotknięcie ust byłego chłopaka musiałaś czekać przez cały tydzień, kiedy zmęczony odprowadzał Cię prawie pod sam dom. Myślałaś, że Wojtka trzymasz przy sobie na bezpieczną odległość, lecz całe zadowolenie z siebie trzymało się dopóki po drugiej randce nie obudziłaś się obejmowana na linii brzucha, a Wasze ubrania znajdowały się na wyspie kuchennej, biurku, parapecie pomiędzy świeżymi piwoniami, a poplątane strzępki Twojej bielizny zajmowały dosłownie niewielkie centymetry ciemnych paneli. 


***

Kto mógł się pochwalić wymarzoną pracę przed rozpoczęciem trzeciego roku studiów, podczas których w walce z piątym i szóstym semestrem trzeba było siłą zdobywać każdą wolną chwilę? Nie mogłaś uwierzyć, kiedy dostałaś telefon z zespołu szkół w ostatni tydzień wakacji. Z przerażeniem wychrypiałaś, że podejmiesz się tego zadania i w dniu rozpoczęcia roku szkolnego wręczono Ci plan najstarszych klas i listę dwudziestu siedmiu uczniów, dla których od dzisiaj miałaś być wychowawczynią. Wchodząc na drugie piętro nie pamiętałaś, abyś miała problemy z chodzeniem, lecz widząc ich wszystkich na drewnianej ławce wiedziałaś, że Twoja droga z pokoju nauczycielskiego musiała trwać zdecydowanie za długo. Ściskając granatowy dziennik na swoich piersiach, nie mogłaś uwierzyć ile byli w stanie zadać Ci pytań. Chcieli znać Twój wiek, nazwy na wszystkich portalach społecznościowych, status związku, ulubione seriale i filmy, a także adres zamieszkania i w natłoku odpowiedzi natrafiłaś na jego skupiony wzrok, który wędrował po każdym guziczku Twojej jedwabistej koszuli, a niewinny dotyk chłodnych palców minął, kiedy tamto miejsce dotknął wieloletni narzeczony delektujący się wówczas ciszą i smakiem odgrzanej potrawy. 

-Myślałem, że to ja mam najtrudniejszą pracę na świecie, ale właśnie teraz zmieniam zdanie. Współczuję Ci, kochanie. -zerknął na Twoją pogrążoną w skupieniu twarz. -Jak ty dasz radę takiej liczbie siedemnastolatków?

-Pocieszam się faktem, że godziny wychowawcze są tylko raz w tygodniu. - uśmiechnęłam się szeroko i pogłaskałam go po włosach. 

-Nie ciesz się tak szybko, założyli chat o nazwie Marianna i jej dwudziestu siedmiu krasnoludków. -zaczął się śmiać, kiedy podał Ci telefon, który od dłuższej chwili nie wiedział czym jest milczenie. -Poprosić przyszłą teściową o zwolnienie do końca roku szkolnego? - odłożył talerz, przygasił światło i skradł z Twoich warg kolejny pocałunek tego wieczoru. 

***

Co robiły zakochane pary w piątkowe wieczory? Z poprzedniego związku zapamiętałaś, że czekało się na siebie nawzajem, aby wspólnie zjeść ostatni posiłek dnia, chodziło się na spacery całując się w deszczu, kupowało się bilety, dużą ilość popcornu i mrożoną colę, aby usiąść wygodnie w kinie, a oprócz dobrego filmu na ekranie mieć ukochaną osobę obok. Co mogły robić młode sąsiadki w Twoim bloku? Wiedziałaś, że Ewelina z piętra niżej ogląda z chłopakiem dwójkowy serial zaczynający się o dwudziestej czterdzieści, Tamara spędzi ten weekend na Mazurach z jego rodziną, Paulina pojechała na pobliską imprezę, aby przetańczyć z nim całą noc, a Twoja rówieśniczka przygotowywała pierogi z serem, aby przywitać przyszłego męża tuż o dwudziestej drugiej. A ty co miałaś? Nie byłaś w stanie określić tego, co Was łączyło i stałaś naprzeciwko niego mając nadzieję, że wyprowadzi Cię ze wszystkich niepotrzebnie budujących się zmartwień. Byłaś pewna, że odezwie się pierwszy, ale kiedy ugryzł Cię w miejsce obok fioletowego ramiączka od stanika wiedziałaś, że musisz być zdecydowana w swoich czynach. Stęskniona i ciekawa odsunęłaś go od siebie i pokręciłaś głową, kiedy chciał znowu do Ciebie podejść. 

-Minęło dokładnie czterdzieści siedem minut od zakończenia spotkania i oczywiście, że jesteś, bo inaczej nie miałoby to sensu. - powstrzymałaś gorzki śmiech i suchy kaszel męczący Cię od rana. 

-Musisz być taka złośliwa? Sorry za moje zachowanie, ale nie umiem znieść porażki w samotności. - przekręcił na nadgarstku czarny zegarek z kolekcji Michaela Korsa.

-To jedź do baru z kolegami, może wyrwiesz idealną kobietę! Jestem nauczycielką języka angielskiego, a nie osobistym psychologiem Wojciecha Ferensa. 

-Będę przyjeżdżał po każdym meczu, zadowolona? Nie miej do mnie pretensji. 

-Czy to jest ten moment, kiedy powinnam skakać do sufitu? Wojtek, zdecyduj się czego ty ode mnie chcesz, kim ja dla Ciebie tak ogólnie jestem? 

Stałaś tam z wysoką gorączką, przekrwionymi oczami, zmęczona po pracy i wizycie u okulisty, a także rodzinnego lekarza. Opadając z płaczem na różowy okrągły dywan poczułaś ból i zranienie. Wybiegł z mieszkania, po długim wpatrywaniu się w Ciebie; odniosłaś wrażenie jakby zapomniał języka, którym powinien się posługiwać. Nie interesowało Cię nic, zapomniałaś o stosie sprawdzianów, porannych korepetycjach, ciśnieniu i przede wszystkim o zbliżających się trzydziestu dziewięciu stopniach. Zamknęłaś oczy ignorując dźwięk pralki i zapach jego koszulki, która rano będzie nadawała się do spędzania kolejnych dwóch godzin w urządzeniu z resztkami proszku oraz tropikalnego płynu do płukania. 

Możesz iść, dobrze wiem, że nie zginiesz

***
i zostaję skupiona tylko na ich relacji

niedziela, 15 lipca 2018

rozdział drugi

Ja się nie nudzę, ja się tobą nie nudzę
Codziennie od nowa cię kocham, no kocham.

Mijały sekundy, minuty, przeradzające się w godziny, które zmieniały się z prędkością światła w kolejne początki dni, a przede wszystkim noce spędzone bez Twojej obecności. Z trudem i łzami w oczach powstrzymywałaś się przed wybraniem numeru telefonu, który w ostatnim czasie znalazł się na pierwszym miejscu ulubionych kontaktów. Z głośnym jękiem odrzuciłaś na pościelone łóżko dwa piloty; zaklęłaś pod nosem i zerknęłaś na malujący się na twarzy głęboki smutek. Nie mogłaś pogodzić się z trzecią wygraną z rzędu, nie wytrzymywałaś bez niego i wiedziałaś, że zaczyna Ci coraz bardziej na nim zależeć. Chciałaś wybudzić się z tego oblepionego słodyczą romansu, zapomnieć o tej znajomości i wrócić do tamtego dnia, kiedy wylałaś na niego resztki kawy; dlaczego podczas słonecznego dnia nie mogłaś po prostu wybrać głównej alei i iść przed siebie? dlaczego zachciało Ci się wracać do domu na skróty mimo, że uwielbiałaś taką pogodę? dlaczego akurat on musiał znaleźć się w tamtym miejscu i przypadkowo zabrać Twój telefon? Tych pytań było za wiele, a żadnej z odpowiedzi nie mogłabyś otrzymać nawet, gdybyś mu zagroziła, że więcej nie poczuje Twoich ust, nie będzie chłonął wzrokiem bladego ciała i więcej nie pstryknie Cię w nos, kiedy wychodząc z łóżka w jego koszulce chciałaś wziąć prysznic w samotności, a on przyciągał Cię do siebie, szeptał mała i przygotowywał następnie gorącą kąpiel. Westchnęłaś cicho na tamte wspomnienia, które były rzeczywistością z minionego miesiąca i zaczęłaś wpatrywać się w uśpiony ekran czarnego smartfona, czekałaś na zieloną diodę w prawym górnym rogu i zamykając ciężkie powieki zasnęłaś z nadzieją, że pojawi się przynajmniej w Twoich snach. Zmarznięta i z nieodklejonymi plastrami pod oczy zostałaś wybudzona przez długi, przerywany dzwonek do drzwi. Dochodziła trzecia w nocy i z przerażeniem wiedziałaś kto stoi na wycieraczce z napisem 'welcome to my home'; mogłaś się spodziewać, że opiera się o kremową ścianę, chowa twarz przed wścibskimi sąsiadkami w ogromnym czarnym kapturze i wzdycha teraz ciężko żałując, że nie dałaś mu zapasowych kluczy. Zagryzając wargę chciałaś udawać, że śpisz, ale wygrała z Tobą chęć posmakowania choćby przez chwilę jego ciepłych ust. 

-Wolałam, kiedy mieszkałeś w Bydgoszczy. -gestem dłoni zaprosiłaś go do środka i zatrzasnęłaś drzwi. -Czego tym razem chcesz szukać w moich ramionach? Kolejnego zrozumienia? -usiadłaś na stole i wzięłaś łyk wody, którą piłaś przed snem. -Wygrałeś mecz, jakbyś chciał wiedzieć, więc naprawdę nie wiem co tutaj robisz.

-Może zacznę Cię odwiedzać nie tylko po porażkach. -rozpiął kurtkę rzucając ją na kanapę i momentalnie podszedł do mnie dotykając nagie kolana. 

-Wojtek, czy Twoja wizyta nie jest spowodowana krytyką Twojej dzisiejszej gry? -odsunęłaś się od niego i pokręciłaś głową, kiedy zbliżał swoją twarz do wyciętego delikatnie dekoltu od koronkowej koszulki w kolorze jego tęczówek. 

-Chciałbym przypomnieć, że to ja zadaję tutaj pytania, ale masz rację, Marysiu. 

-Myślisz, że możesz mnie ignorować przez dziesięć dni i przychodzić tutaj, jak do siebie? Nie masz wstępu do mojej sypialni, wracaj do siebie i nie myśl, że następnym razem tak ochoczo Cię przyjmę. 


***

Lubiłaś poukładane życie, nie znosiłaś chaosu, odnosiłaś wrażenie, że masz uczulenie na sam wydźwięk tego słowa, którego w domu komendanta wojewódzkiego policji i pielęgniarki z pokolenia na pokolenie nie dało się usłyszeć. O stanie całkowitego bezładu mówili znajomi ze szkolnych ławek, nauczyciele lub pośpieszający się nawzajem w kolejkach ludzie walczący o każdy, najmniejszy grosz. Ze swojego dzieciństwa, a następnie wczesnej młodości pamiętałaś kalendarze, skrupulatnie przygotowywane zapiski i wieczne przypomnienia o świcie, kiedy każde z czwórki domowników rozstawało się, wychodząc w różne części miasta. Wszystko poszło w zapomnienie cztery miesiące i pięć dni po Twoich urodzinach. Z niewyobrażalną prędkością zniknęły przypomnienia, troska w głosie matki i dokładne pilnowanie terminów przez ojca, który pracując od rana do wieczora w swoim gabinecie potrafił pojawić się w domu, aby posłużyć Wam jako prywatny kierowca. Tego dnia, kiedy do Waszej codziennej harmonii zakradło się nieplanowane zamieszanie nic nie odbyło się według ustalonej kolejki. Nikt nie odwołał wizyty u dentysty o osiemnastej trzydzieści, nie wybrałaś się na dodatkowe zajęcia z języka włoskiego, fryzjerka nie doczekała się mamy na przycięciu końcówek, przesyłka za granicy zalegała wśród innych paczek na poczcie, a za nieoddane książki do biblioteki doliczyli na samym początku niecałą złotówkę. Tuż po zachodzie słońca wróciliście do domu, którego pierwszy raz postanowiliście nie oświetlić, stałaś przemoczona w granatowej sukience na środku korytarza i widziałaś, jak rodzice ocierają łzy spoglądając na wykonane wraz z zakończeniem pierwszego roku studiów zdjęcie pierworodnego syna, a Twojego starszego o trzy lata brata. 

-Mamo, tato! - krzyknęłaś przerywając ciążącą od wielu godzin ciszę. - Mam szesnaście lat i nie uwierzę w bajeczkę o nieszczęśliwym wypadku. - pocierając zimne dłonie powstrzymywałaś się od płaczu. -Dlaczego Ignacy nie żyje? Nie wierzę w żadne powikłania i ten upadek z konia sprzed ośmiu miesięcy. -dotknęłaś czerwoną rączkę od wózka inwalidzkiego, na którym od kwietnia poruszał się blondyn. -Obiecaliśmy sobie, że nigdy nie będziemy mieli przed sobą żadnych tajemnic. -ściągając rozdarty sweter brata wybiegłaś do ogrodu, aby uciec od ich milczenia i znaków przekazywanych sobie wzrokiem. 

***
Po raz pierwszy od niespełna dwóch lat wygrałaś ze swoimi słabościami. Nie chciałaś kolejnej samotnej nocy, ale zamykając mu drzwi przed nosem zależało Ci na nauczce skierowanej do niego, a także samej sobie. Jeszcze przed wschodem słońca byłaś w stanie go przytulić, subtelnymi ruchami dotykać jego twarz i z niewinnym uśmiechem na ustach poprowadzić w kierunku sypialni, pościelonego łóżka, na którym spałaś nieprzykryta z nosem utkwionym w poduszce pachnącej ciałem przyjmującego albo mistrza Polski juniorów sprzed ośmiu lat. Składając do białej teczki potrzebne dokumenty i sprawdziany, które miałaś rozdać tuż po usłyszeniu pierwszego dzwonka wyszłaś z mieszkania; bardziej traktowanego jako azyl z jego szerokimi ramionami, którymi otaczał Cię po każdym zbliżeniu. Zapinając kurtkę prawie pod samą szyję schowałaś pod nią jego białą koszulę i przerażona stwierdziłaś, że zaczyna być Twoim osobistym fatum. Zagryzając wargę do bólu i posmaku krwi próbowałaś nie natrafić na jego błagający wzrok; w trakcie przebaczenia potrafił zamienić się w owieczkę, która zbaczając z odpowiedniej drogi chciała się ostatecznie nawrócić. 

-Marianna!

-Możesz mi powiedzieć czemu tutaj jesteś? - zerknęłaś na siatkarza, który zajmował większość małej ławki i wpatrywał się w Twój balkon. -Nie chcę powtarzać tego, co w nocy, ale chyba muszę. Póki będziesz mnie ignorował, to zapomnij o miejscu w moim łóżku. 

-Nie bądź taka. -zerknął przelotnie na Ciebie z tym swoim szelmowskim uśmiechem, jakby wyuczonym na pamięć. 

-Jaka mam nie być? - położyłaś torebkę na tylnym siedzeniu trzydrzwiowego samochodu. -Wydaje mi się, że ze mną jest wszystko w porządku. 

-Tylko ty potrafisz sprawić, że zapomnę o tym koszmarnym meczu. -podszedł unosząc Twój podbródek tak, żebyś na niego spojrzała. 

-Może zacznij akceptować krytykę. -poklepałaś go po ramieniu. 

-Naprawdę nie jest Ci mnie szkoda po tej przegranej? -mruknął gardłowo i zacisnął mocno dłonie na delikatnie wychudzonej talii i z bólem spoglądał Ci wprost w oczy. 

-A gdzie byłeś przez dziesięć dni? Tobie nie było szkoda, że siedzę sama w domu i tęsknię, więc odwdzięczam się tym samym. -przestałaś koncentrować się na jego twarzy i zaczęłaś wpatrywać się w breloczek od kluczyków. 

-Obowiązki zawodowe, słoneczko. -uśmiechnął się pod nosem zakładając kosmyk Twoich włosów za ucho. -Nie przekonam Cię, żebyś mnie wpuściła do mieszkania? - odsunął jednobarwny szalik i potarł nosem o Twoje odkryte ramię. 

-Teraz mnie wzywają obowiązki zawodowe. Znajdę czas w wakacje, szybko zleci, w końcu mamy już październik. -zaśmiałaś się krótko i odwracając się od niego nie było Ci szkoda, jakbyś porzuciła jedyną szansę na coś lepszego. 


Chcę się wściekać o bzdury, ja wszystko to, wszystko chcę mieć.

***
lubię ten czas, kiedy nic nie przerywa mi pisania
pozdrowienia z ciemności z ogromną dawką weny

środa, 4 lipca 2018

rozdział pierwszy

I czasem się sparzę
Od święta odważę się chcieć
Chcieć czegoś naprawdę
Na niby już nie.


Przypadkowo i bez zaproszenia z kokardką zająłeś miejsce samotnym nocom, kiedy z okruszkami od ciastek prowadziło się namiętne romanse. Otworzyłeś z hukiem zamknięte, zamarznięte serce, które pobudziło się natychmiastowo i bez zbędnego narzekania do pracy. Nie przeprosiłeś, kiedy zamiast telefonu zacząłeś oddawać niezbyt krótkie pocałunki na pogryzionych, niedotykanych od dawna wargach. Przez chwilę byłaś przekonana, że kobieca wyobraźnia przemieniła się w trwającą sekundy rzeczywistość; z przymkniętymi oczami, drżącymi dłońmi i marzeniami, które były w stanie się zabić, aby tylko nowa pościel zaczęła pachnieć czymś innym niż damskimi perfumami lub słonymi łzami wylewanymi czasami hektolitrami z powodu fałszywej osoby, która była w stanie ugniatać Twój nieutworzony jeszcze odcisk na najmniejszym paluszku. Stałaś we własnym korytarzu malowanym w najcieplejszą wiosnę ostatnich lat z palcami trzymającymi się kurczowo jego zielono butelkowej koszuli, jakby miała Cię ochronić przed końcem światem przepowiadanym od wieków. Z mokrymi włosami leżałaś na łóżku wspominając tamte czasy, nakryta do połowy ciemną, jak ta noc kołdrą, wpatrywałaś się w jego tęczówki i wsłuchiwałaś się w bardziej znajomy, lecz niecałkowicie poznany cichy, a jednocześnie ciepły szept, który z utęsknieniem wypowiadał skróconą formę Twojego imienia. Dotykając jego gładki policzek nie mogłaś uwierzyć, że słowa koleżanki z pracy, kiedy wypiła z Tobą symboliczny kieliszek najdroższej oranżady w ostatni dzień mroźnego dwunastego miesiąca spełniły się w tak zawrotnym tempie. Był nowy rok i nowa Ty, z dalej nieprzykrytymi jak Twoje nogi piegami, całując najbardziej wysportowane ciało, jakie mogłaś zobaczyć w życiu, rozpoczynające się od słów dziewięćset dwadzieścia, siedem, dwa, dziewięć zapisane na początku peselu znajdującego się przede wszystkim w książeczce zdrowia, na egzaminach gimnazjalnych, maturach i dowodzie osobistym.


***

Trzymałaś w dłoniach potłuczony nad ranem telefon, kiedy z trudem dostałaś się na przedostatnie piętro budynku na chwiejących się nogach z niedokończoną butelką wina w torbie przypominającej bardziej worek, do którego można byłoby wrzucić wszystkie dodatki zbierające kurz w Twojej sypialni. W dalszym ciągu nie wiedziałaś jak najnowszy model znanej na rynku marki wysunął się z kieszeni obcisłych spodni w kratę, lecz pełna świadomości odrzucałaś kolejne połączenia od tajemniczego mężczyzny, który w miniony poniedziałek posmakował Twoich ust i wyszeptał, że nie da o sobie zapomnieć, wracając za każdym razem, kiedy zabłądzi na gdańskich uliczkach albo będzie chciał przypomnieć sobie zapach używanych od trzynastego roku życia perfum, wybranych na małym stoisku u znajomej mamy, kobiety posiadającej ważną cechę u wiecznie zabieganych ludzi; do tej pory pamiętasz jak potrafiła wysłuchać każde Twoje słowo, nie przerywając Ci nawet na chwilę. Bałaś się zrobić jakikolwiek krok we własnym mieszkaniu, czułaś nawet w najmniejszym milimetrze wychudzonego ciała, że kiedy usłyszysz dzwonek nie zostaniesz na tym drewnianym krześle, serce podejdzie Ci do gardła i jak naiwna zaprosisz go na coś więcej niż zwykły, lecz paraliżujący dotyk ust. 

***

-Będziesz teraz znowu zadawał mi pytania? -zapięłaś ostatni guzik jego koszuli i usiadłaś na brzegu łóżku, kiedy wziął do ręki postawione najwyżej klasowe zdjęcie.

-Chyba tak, przecież wiesz jak bardzo lubię to robić. -opadł na materac i pociągnął Cię na siebie. -Musiałaś skraść serca wszystkim chłopcom, czemu ja nie mogłem mieć takiej pięknej wychowawczyni w szkole średniej, która w dodatku byłaby ode mnie starsza o pięć lat?

-Umiesz wyczytać z mojego wyglądu, że tamtego dnia miałam dwadzieścia dwa lata? Jesteś niesamowity, bo gdybyś mnie postarzył to musiałbyś spać tej nocy na klatce schodowej. 

-Jeszcze wiele razy Cię zaskoczę. -pogładził szybko policzek zahaczając o żuchwę. -Pamiętasz wszystkich? Jak nazywał się na przykład on? 

Po kilku chwilach wylosował osobę, od której nie chciałaś zaczynać. Zrobił to na tyle szybko, jakby był uczestnikiem gry o milion albo czuł na plecach nieznajomy oddech i musiałby natychmiast znaleźć potrzebne grosze, o które z błaganiem prosiły każde sprzedawczynie. Nie miałaś czasu, aby zaproponować herbatę, alkohol, zacząć go całować i wybić mu z głowy pomysł kolejnych trudnych pytań. Dlaczego właśnie po zbyt długiej nieobecności nie mógł się zająć tylko Tobą, lecz zaczęła interesować go pierwsza klasa, którą wzięłaś pod swoją opiekę? Chciałaś wymazać z pamięci tamten wybór, niedojrzałą decyzję, a przede wszystkim chłopaka z drugiego rzędu, stojącego obok Ciebie i wskazywanego jakby do odpowiedzi przez najmniejszy palec bruneta, na którym znajdował się plaster, a pod nim zaschnięta krew.  

-Była kiedyś bajka o sierotce Marysi i siedmiu krasnoludkach, ja miałam ich o dwudziestu więcej, ale wiesz każda historia ma swoje zakończenie i nie lubi być powtarzana, dlatego proponuję, abyś odłożył ramkę na nocny stolik i przypomniał mi dźwięk odbijanych o podłogę guzików. 

Jego delikatne w dotyku dłonie zawędrowały momentalnie na Twoje biodra; znowu czułaś, że nie będziesz rozkazywać ani prowadzić tej pełnej namiętności gry. Momentalnie zaczął całować wewnętrzną stronę ud, łaskotać swoim trzydniowym zarostem, lecz nie potrafiłaś wysilić się na uśmiech albo cichy i pociągający go śmiech. Nie byłaś w stanie przypomnieć sobie jaki mamy dzień, a co dopiero zagryźć wargę i skupić się na jego płynnych ruchach. Jedyne co miałaś w myślach i przed oczami to wygląd chłopaka, który na tym zdjęciu ubrany był w koszulę i sprawiał wrażenie, jakby chciał przejrzeć Cię wzrokiem na wylot. Jego niewinny uśmiech i brak pełnoletności sprawiały, że bez względu na godziny, które spędzałaś na wpatrywaniu się w jego delikatnie muśniętą słońcem twarz odczytywałaś zawsze to samo. Bez względu na wszystko będzie przez całe życie Ci odpowiadał 'Kochanie, jestem zainteresowany'

Byle jak odliczam końca dnia
Do nocy, by doczekać gwiazd



***
kontuzjowana i bez większej możliwości na ruch wracam do pisania